piątek, 3 stycznia 2014

Szpital na ulicy Krwawej.

Wszedłem do szpitala. Na sobie miałem ciemny płaszcz, skórzane buty, na oczach czarne okulary przeciwsłoneczne. Na korytarzu minąłem pielęgniarkę, zabiłem ją. Jedna kulka między oczy i padła jak rażona piorunem. Chwilę później zastrzeliłem ordynatora, kiedy kazał mi się zatrzymać. Mnie nie można zatrzymać.

Stałem przed pokojem nr 203. Tym pamiętnym pokojem, w którym usłyszałem, że zostały mi jeszcze ze dwa miesiące życia. Przez chwilę zastanawiałem się, co powiem od razu po wejściu. Przecież zobaczę lekarza, który mi to zrobił. To ten cwel sprawił, że umieram. Wypierał się, pieprzył coś o nieodwracalnym stadium choroby, a ja byłem zdrowy jak byk.

Może od wejścia, powiem po prostu "Dzień dobry Panie doktorze, powiedział Pan, że zostało mi kilka miesięcy życia, a ja mam dla Pana niespodziankę. Panu zostało kilkanaście sekund.". Palnę coś jeszcze przedtem, że przynoszę dobrą nowinę, a potem odstrzelę go jak mafia dłużnika, który nie spłaca hajsu, w tym samym czasie wożąc się po mieście nowym autem. To skurwysyństwo tak swoją drogą.

A może wejdę i spytam czy mnie pamięta. Jeśli powie, że nie, to opowiem mu całą historię. O tym, jak leżałem w szpitalu na obserwacji, bo coś mnie bolało między żebrami. O tym, jak zoperował mnie i nie przyznał się do błędu. A jeśli mnie pamięta, to od razu kula w łeb. Przecież bez sensu mu to opowiadać znów wtedy, nie?


A ja głupi. W całym szpitalu wyją syreny, a ja pomyślałem, że jakieś święto narodowe. Zapomniałem, że wtargnął uzbrojony facet, zabijając po drodze kilka osób. Skleroza. Te syreny to na moją cześć. I tak stojąc przed tymi drzwiami i myśląc, stwierdziłem że tam wejdę.

Spał. Rozumiecie? Pieprzony morderca, facet, przez którego nie będzie mi dane dożyć emerytury spał jak zabity. Ironio, strzeliłem mu w łeb. Nie będę gościa budził. Teraz był zabity, a wyglądał jakby spał.

Wróciłem do domu. Dostałem celę nr 203, czad.