niedziela, 8 grudnia 2013

Niezapomniana podróż.

Stoję z dzieckiem na rękach. Mały, sympatyczny brzdąc. I nagle słyszę "Tato, pić!". Pomyślałem, że jakoś nieświadomie podjebałem komuś dzieciaka. I ten ktoś stoi za mną, a mały jak gdyby nigdy nic, chce pić. Ale dookoła nikogo nie ma.
Podchodzi do mnie kobieta, piękna kobieta. To pewnie matka, zaraz dostanę w pysk i zabierze małego. Ale.. podchodzi, całuje chłopczyka, uśmiecha się i całuje mnie. Co jest, kurwa, grane?

Wychodzę na taras. Nie wiedzieć czemu jestem w pięknym domku jednorodzinnym, a na tarasie gromada ludzi. Siedzą, piją, bawią się. Uśmiechają się. W moją stronę idzie moja siostra. Co jest? Skąd się tu wzięła?
Podchodzi i do dzieciaka na moich rękach rzuca zdaniem: "Co, dobrze Ci u tatusia, prawda?"
Mały się uśmiecha.

C..
Co..?

Tatusia? Tatusia?

Gdzie ja jestem? Co tu się dzieje? Oddaje małego jakiejś kobiecie. Mówi: "Chodź do babuni".


I nagle, olśniło mnie.
Właściwie to ocknąłem się na moment. Moja dłoń leżała na moim brzuchu i trzymała nóż. Nóż, który przed chwilą jakiś idiota wbił mi w brzuch, po tym jak nie chciałem mu oddać portfela na jednej z ulic w Chicago.
Ludzie mówią, że przed śmiercią całe życie przelatuje przed oczami.
Ironia, zamiast mojego życia, przed oczami miałem chwile, których nie będę mógł przeżyć. Dzięki!

Umieram.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Frank (część 5)

Wziąłem telefon i wykręciłem pierwszy wymyślony numer.

Odebrał jakiś facet, mniej więcej pewnie po 50tce, bo głos miał dość charakterystyczny. Powiedziałem mu, że umieram. Pytał kto mówi, przedstawiłem się. Powiedział, że mnie nie zna. Spytałem - A czy to kurwa ważne czy mnie znasz? Umieram człowieku!
Rozłączył się.

Dzwoniłem dalej, wykręciłem kolejny numer. Odebrała kobieta, chyba młoda.
- Dzień dobry Pani, ja umieram.
- Kurwa, bardzo śmieszne.
Rozłączyła się. A to wcale nie było kurwa bardzo śmieszne przecież.

Trzeci telefon. Odebrała jakaś staruszka. Kiedy usłyszała, że umieram, powiedziała, że z nią też nie jest dobrze. I tak przez jakieś 15 minut wymieniała mi gdzie ją kłuje, gdzie coś strzela i jakie leki bierze. Potem powiedziała, że musi iść do kościoła i się za mnie pomodli. Dzięki w chuj. I rozłączyła się.

Jako czwarty odebrał znowu facet. Nie wiem ile miał lat, ale od początku brzmiał jakoś tak inteligentnie.
Powiedziałem, że umieram. Kazał mi zadzwonić na pogotowie (mądrala!). Spytałem, czy przyjdzie na mój pogrzeb. Powiedział, że tak, ale ironicznie spytał, czy zadzwonię, by mu o tym przypomnieć. Po chwili stwierdził, że on nie ma czasu na pierdoły i się rozłączył.

Piąty numer. Odbiera mały chłopiec.
- Cześć chłopczyku, ja umieram.
Po chwili ciszy słyszę nieśmiałe "dlaczego?". Trochę kurwa zamarłem, nie powiem. Zadał kurewsko celne pytanie.
- A wiesz, czasami tak jest, ktoś umiera, ktoś się rodzi. Tak działa świat.
- Ale Pan jest chory? - pytał dalej.
- Tak, mam taką chorobę, życie się nazywa.
- Nie kocha Pana mamusia i tatuś? - rzucił
- Pewnie mnie kochają, ale ja sam siebie nie kocham, wiesz? W ogóle świata nie kocham. A Ty kochasz życie?
- Tak. Bardzo.
- A co takiego kochasz w życiu?
- Mamę, tatę, babcię, wszystko kocham. Pana też kocham.

Wtem telefon odebrała jakaś kobieta. Pewnie matka. Jak powiedziałem, że umieram, to pogroziła policją i rzuciła słuchawką.


Już nigdy więcej nigdzie nie zadzwonię.