Wychodzę.
Z cienia, z piwnicy, z podziemia, z jakiegoś pieprzonego bunkru.
Bunkra? Jebać gramatykę, nigdy francy nie lubiłem.
Czułem jakiś ucisk przez ostatnie lata. Jakby ktoś uwięził starego poczciwego Franka w małej kwadratowej celi bez okien. A ja nie widzę przez ściany. Widzę przez czaszki, potrafię czytać z oczu, ale ni chuja nie mogę nauczyć się przebić wzrokiem betonowych murów.
Nie chcę nikogo obwiniać. Ale wiem czyja to wina.