niedziela, 28 września 2014

Sen o chłopcu z bronią.

Miałem sen.

Byłem amerykańskim żołnierzem na środku pustyni, schowanym za wzniesieniem. Wszyscy moi koledzy nie żyli, ostatni właśnie wypluł ostatni litr krwi na moje buty. Gdzieś tam czaił się wróg. Kilku, kilkunastu, a może kilkudziesięciu przeciwników. Zmęczenie, strach, nerwy i niepewność najbliższych godzin sprawiała, że większego wroga widziałem w samym sobie.

W tej samej chwili, z teoretycznie czystej strony, nadszedł mały czarnoskóry chłopiec. Na jego ramieniu dojrzałem karabin. Płakał. Powiedział do mnie (po polsku oczywiście, to był sen, nie było czasu na uczenie się murzyńskiego, kurwa mać), że chciałby przedstawić mi swoich braci.

Zaprowadził mnie kawałek dalej. Nagle pustynia zmieniła się w zburzone miasto (again, to był sen, jebać jakąkolwiek logikę). Na środku ulicy pełnej gruzy leżały ciała kilku chłopców. A mój murzynek zaczął przedstawiać ich z imienia. Stojąc na baczność. Salutując w ich stronę. Z trudem powstrzymywał łzy.

Był bezbronny, choć w ręku trzymał karabin, jaki widywałem tylko na filmach. Był smutny, choć on sam jeszcze żył. Był zły, bo czuł, że dzieciaki w tym wieku nie muszą odstrzelać nikomu głowy.

A jednocześnie był dumny. Z tych, którzy polegli. I z siebie. A ja byłem amerykańskim żołnierzem.


4 komentarze:

  1. Uwielbiam sposób w jaki piszesz. Mogłabym bez przerwy czytać Twoje opowiadania, jest w nich tak wiele emocji, które z każdym zdaniem uzewnętrzniają się. Wszystkie Twoje wpisy zawierają jakąś tajemnicę, dają naprawdę dużo do myślenia. Chcę tylko więcej i więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest idealne. Piekielnie zajebiste po prostu. w Głogowie dałeś radę brat. jestem z Tobą.!

    OdpowiedzUsuń
  3. To co piszesz jest wspaniale , moglabym kupic cala ksiazke tego :3

    OdpowiedzUsuń