Widziałem dzisiaj żula na rowerze. To samo w sobie brzmi głupio. Żul był pijany jak bela, jechał zygzakiem, pomimo prędkości 0,1 km na godzinę. Na wątpliwie ostrym zaklęcie soczyście przypierdolił całym ciałem o beton.
Podchodzę do żula i pytam.
- W porządku wszystko?
- Żyję, żyję.
- No widzę, że żyjesz. A po cholerę jedziesz tym rowerem najebany?
- Lans..
Pomyślałem, że się przesłyszałem. Jaki lans? Jaki to kurwa lans jechać na składaku przedpeerelowskim, wyjebać się niemal na prostej drodze i zedrzeć sobie pół twarzy?
No to pytam.
- Jaki to lans, wyjebać się?
- Lans.. Lans..
- No, ale jaki lans? Co w tym fajnego?
- Lans..
- A nic nie rozumiem, nara.
Odchodząc, usłyszałem.
- Lans, kurwa, lans. Jestem Lans, kurwa, Armstrong!
HAHHA KOSA RZĄDZISZ PISZ WIECEJ PROSZE
OdpowiedzUsuńhahahahah dobre!
OdpowiedzUsuń